środa, 31 lipca 2013

Czekoladki z masą jagodową



Nikt nie mówił, że bycie rodzicem jest łatwe, ale taka mnie naszła dziś refleksja, że bycie matką - psychologiem to dodatkowe utrudnienie... Dlaczego? To oczywiste: obserwuję tego mojego malucha i mimo że nie mam powodów do niepokoju, to jednak łapię się na tym, że często budzi się we mnie podejrzliwość obserwatora... Jakby nie było, to jednak od początku swej pracy zawodowej stykam się bezpośrednio z osobami obarczonymi rożnego typu zaburzaniami rozwojowymi, a to wzmaga uwagę... w tym przypadku niestety - bo siedząc z moją córką 24 godziny na dobę zwyczajnie w świecie zamęczam się przekonywaniem samej siebie, że doszukuję się dziury w całym i tak naprawdę niepotrzebnie tak analizuję każde zachowanie tego dziecka, które rozwija się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Z drugiej strony jak jest dobrze, to też nie za dobrze... ;-) I tak oto stwierdzam, że ten urlop mnie zwyczajnie wykończy w tym roku... a jak do tego dołożyć fakt, że szkolenie mojego męża kończy się dokładnie w tym samym momencie co ów urlop i w związku z tym jedynym obiektem rekreacyjnym na te wakacje jest podwórko mojego taty to już tęsknię za sezonem urlopowym 2014...
A czekoladki zrobiłam sobie na osłodę własnych zadręczeń... jagodowe, bo miałam trochę jagód w lodówce ;-)


SKŁADNIKI

150 g mlecznej czekolady

4 łyżki jagód

1 łyżka cukru trzcinowego (można zastąpić zwykłym)

3 łyżki wody

3 łyżki mleka w proszku




Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej (KLIK) . Następnie przy pomocy pędzelka (najlepiej silikonowego) nanosimy czekoladę na ścianki foremek do czekoladek i schładzamy w lodówce; czynność tę powtarzamy jeszcze dwukrotnie żeby mieć pewność, że ścianki naszych czekoladek będą odpowiednio wytrzymałe. 
Jagody (przepłukane i w całości, bez rozgniatania), cukier i wodę umieszczamy w rondelku i gotujemy na małym ogniu aż pojawi się sok. Zestawiamy z palnika i pozwalamy jagodom lekko ostygnąć. Następnie dodajemy mleko w proszku i delikatnie, ale dokładnie mieszamy całość. Najlepiej gdyby Wam się udało zachować w masie choć kilka całych jagód, ale tak naprawdę jest nieuniknione to, że się rozpadną - dzieje się tak zwyczajnie pod wpływem temperatury ;-) Tak przygotowaną i wystudzoną masą (ciepła będzie rozpuszczała czekoladę) wypełniamy wnętrze czekoladowych skorupek (cały czas muszą być w foremkach), a następnie zalewamy czekoladą (w ten sposób powstanie spód czekoladek) i wstawiamy do lodówki żeby dobrze zastygły. Gotowe czekoladki wyjmujemy z foremeczek i podajemy do zjedzenia :-) pycha...

P.S.
Powinno Wam wyjść 12 - 15 czekoladek, zależy jakie macie foremki.

wtorek, 30 lipca 2013

Ogórki małosolne i kiszone



Jeśli sięgnę pamięcią wstecz, to półki w piwnicy moich rodziców zawsze uginały się od ilości przetworów, a ilości to były potworne ;-) najwięcej zawsze było ogórków - kiszone, konserwowe, sałatki, pikle... co kto chciał... nie będzie przesadą jak dodam, że bywały lata gdy ilość owych słoików sięgała 100 - 150 sztuk (samych ogórków)... Co jeszcze ciekawsze, do przyszłego sezonu wszystko znikało ku zadowoleniu robiących te przetwory. Nie będzie więc - myślę - zaskoczeniem, że dla mnie guru w temacie kiszonych ogórków jest mój tata ;-) Jego imponujące zagonki z ogórkami zawsze kończą tak samo: w słoikach... I chociaż w tym roku urodzaj na ogórki jest zdecydowanie kiepski, a piwniczne półki od kilku lat nie przeżywają już takiego oblężenia, to tradycja tradycją i przynajmniej z kiszonymi słoiki musiały się pojawić :-) A ja cóż... podążam śladem rodzinnej tradycji i we własnej mikropiwnicy ustawiam własne przetwory :-) Zanim jednak sięgnę po ogórki kiszone, zajadamy się małosolnymi :-) Receptura taty jedna na wszystko (ta opisana poniżej). Różnica tylko taka, że małosolne robimy w jednym dużym naczyniu, kiszone w wekach z gumką i sprężynką :-) Może i relikt, ale okazuje się, że nadal do kupienia :-) 




SKŁADNIKI

2 kg ogórków

4 liście winogron

12 liści wiśni

1 duży liść chrzanu

4 długie łodygi kopru z kwiatostanami

4 duże ząbki czosnku

kawałek chrzanu (ok. 10 cm)

woda i sól - w proporcji 1 łyżka soli na 1 litr wody




Ogórki i pozostałe składniki myjemy i osuszamy; czosnek obieramy z łupinek, chrzan obieramy i dzielimy na mniejsze kawałki. Na dnie dużego naczynia układamy 2 liście winogron, wkładamy część ogórków (ok. połowy), dodajemy połowę chrzanu, liści wiśni, liścia chrzanu, dwa ząbki czosnku - rozrzucamy to wszystko po całości i przykładamy dwiema połamanymi gałązkami kopru. Następnie wkładamy resztę ogórków i znów wszystkie pozostałe dodatki, a na koniec, na samą górę 2 liście winogron.
Wodę SUROWĄ, ZIMNĄ I ŹRÓDLANĄ (a najlepiej ze studni jeśli ktoś ma - ja niestety nie) mieszamy z solą i zalewamy ogórki z dodatkami tak, żeby wszystko było przykryte wodą. Przyciskamy górę talerzykiem - po to żeby nic nie wypłynęło na wierzch (możecie też na talerzyku postawić słoik z wodą, żeby lepiej obciążyć). Odstawiamy i zapominamy na trzy dni ;-) a potem możemy się już tylko zajadać :-)
Jeśli nie chcecie żeby ogórki nadal kisły musicie po tych trzech dniach usunąć wszystkie dodatki, a ogórki wraz z wodą wstawić do lodówki.
Dlaczego mówię o wodzie źródlanej lub ze studni? Ta woda nie jest chlorowana, a to chlor powoduje to, że ogórki są miękkie (tego dowiedziałam się dopiero niedawno, wcześniej wiedziałam tylko, że ma być właśnie taka, bez wyjaśniania dlaczego ;-) ). Woda, o której mówię na pewno nie dopuści do zmięknięcia. Z kolei pozwolicie, że nie wypowiem się na temat dlaczego nie gorąca (choć wiem, że takie szkoły też istnieją) - zwyczajnie nie wiem i nie udało mi się znaleźć satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Wobec tego podaję Wam wersję, którą sama sprawdziłam i która w przypadku mojej rodziny nie zawiodła nigdy :-)




W przypadku ogórków kiszonych do każdego słoika powkładałam: 1 ząbek czosnku, 3 liście wiśni, 1 liść winogronowy, 1 łodygę kopru, odpowiednio pomniejszony kawałek chrzanu i liścia chrzanowego. Do słoików na zimę koper obowiązkowo musi być lekko podsuszony. W obu wariantach kwiatostan nie może być żółty - pyłek musi już oblecieć. 




P.S.
Ja do tych dwóch kilogramów ogórków potrzebowałam 2 litrów wody.




niedziela, 28 lipca 2013

Naleśniki z serem i jagodami




Mam takie wrażenie, ze strasznie Was zaniedbałam przez te ostatnie dni - tak długiej przerwy w pisaniu tutaj to chyba nie miałam... Chociaż nie, na samym początku bywały dłuższe :-) ale było co było, postanowiłam sobie, że muszę więcej czasu poświęcić blogowi, stronie na fb, a tym samym Wam :-) Okoliczności sprzyjają - urlop w pełni, wolny czas, wolne myśli... ;-) więc dziś od rana jagodowo ;-) i rzecz jasna pysznie - puszyste naleśniki, lekka masa serowa i druga prawdziwie jagodowa... niesamowicie jagodowa! hmmm... dość gadania, smażymy :-) 
A ja stopniowo będę wprowadzać moje postanowienia  w życie :-) bo czy trzeba Nowego Roku, by coś postanawiać? Czasem wystarczy nowy dzień i "wyspane" spojrzenie na rzeczywistość...





SKŁADNIKI

Ciasto:

300 ml mleka

3 jajka

6 łyżek mąki pszennej

3 łyżki roztopionego masła


Masa jagodowa:

1 szklanka jagód

2 łyżki cukru kryształu

1 łyżka budyniu śmietankowego lub waniliowego (bez cukru)


Masa serowa:

300 g sera białego półtłustego

150 g serka kremowego o smaku naturalnym (Hochland kanapkowy, Turek lub inny podobny)

4 łyżki cukru pudru

2 łyżki gęstej śmietany (np.: 18%)

2 - 3 krople aromatu cytrynowego

1 szklanka jagód


Dodatkowo:

400 ml śmietanki 30%

jagody do posypania po wierzchu




Ciasto na naleśniki przygotujcie według tego przepisu (KLIK) . Smażymy :-)
Jagody delikatnie płuczemy, dodajemy cukier i budyń (surowy proszek, oczywiście), a następnie miksujemy razem - nie musi być bardzo dokładnie, niektóre jagody mogą pozostać w całości - po czym podgrzewamy do chwili, aż całość zamieni się w budyń jagodowy.
Oba sery, cukier śmietanę i aromat miksujemy na jednolitą masę. Jagody płuczemy, osuszamy i dodajemy do gotowej masy serowej; mieszamy delikatnie łyżką uważając żeby nie uszkodzić owoców.
Ze śmietanki 30-tki robimy bitą śmietanę.
Usmażone naleśniki smarujemy masą jagodową (cienka warstwa), następnie masą serową (gruba warstwa), składamy na pół, ozdabiamy bitą śmietaną i jagodami.
Przepyszne... Kwintesencja lata... ;-) 




Kwaśnie, no właśnie Jagodowo Nam edycja 5!

czwartek, 25 lipca 2013

Wiśnie w occie



Dziś znów posiłkuję się książką "Owoce na każdą okazję" (A. i P. Fedak). Przyznam, że panie zawarły w niej naprawdę fantastyczne pomysły - ciekawe, oryginalne, często zaskakujące, a do tego nieskomplikowane :-) Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię marynaty owocowe (najbardziej gruszki), tę wyjątkową mieszankę smaków w swoisty sposób wydobywającą walory smakowe różnych mięs... Ja po prostu lubię połączenie mięsa i owoców :-) Wiśnie marynuję pierwszy raz, ale te skubnięte przy nakładaniu do słoików były pyszne więc sądzę, że po wystygnięciu też nie powinno być niemiłych niespodzianek ;-) 


SKŁADNIKI

1 kg wiśni

4 szklanki cukru

3/4 szklanki octu (10%)

1 szklanka wody

kilka goździków

kawałek kory cynamonu


Wiśnie myjemy i wkładamy do dużego szklanego lub porcelanowego naczynia. Nie musicie ich drylować, mogą pozostać z pestkami (za namową autorek książki ja tak zrobiłam). Z pozostałych składników gotujemy syrop i letnim zalewamy wiśnie. Przykrywamy i odstawiamy na noc. Następnego dnia zlewamy syrop z wiśni, podgrzewamy go i ponownie zalewamy owoce (syrop powinien być cieplejszy niż poprzedniego dnia). Znów przykrywamy i odstawiamy. Trzeciego dnia czynność powtarzamy z tym, że zalewamy wiśnie gorącym syropem. Następnie całość zostawiamy do wystygnięcia, po czym całość podgrzewamy na małym ogniu doprowadzając do wrzenia i wyłączamy. Gorącą marynatę nakładamy do słoików, zakręcamy i odwracamy do góry dnem.
Jak podpowiadają autorki książki, tak przygotowane wiśnie można podawać do mięs, wędlin, sałatek i surówek. :-)





Kwaśnie, no właśnie

środa, 24 lipca 2013

Konfitura z wiśni



Moja babcia zawsze mówiła, że konfitura z wiśni powinna być słodka, lśniąca, o gęstości miodu - jak tak sięgnę pamięcią do tych jej słoików, to chodziło zdecydowanie o płynny miód. No i moja - robiona ściśle według babcinych (skrzętnie zanotowanych) wskazówek - taka własnie jest :-) a do tego pyszna... słodka, ale nie za... gęsta, ale w sam raz... i lśni...
A ja od jutra mam w końcu 100-procentowy urlop :-) tzn., że w ośrodku też :-) a po wakacjach już tylko to co lubię - praca w poradni i czas dla rodziny :-) 
Nie mniej dziś obiecane kilka dni temu wiśnie ;-)


SKŁADNIKI

2 kg wiśni

2 kg cukru

400 ml wody


Wiśnie myjemy, drylujemy i wkładamy do garnka (najlepiej z grubym dnem, wtedy unikniecie przypalenia). Z wody i cukru gotujemy syrop, zalewamy nim wiśnie i odstawiamy na kilka godzin (ja odstawiłam na 6).Po tym czasie zagotowujemy i na bardzo małym ogniu gotujemy 1 godzinę. Odstawiamy do następnego dnia - znów gotujemy 1 godzinę (też na małym ogniu) i trzeciego dnia to samo. Gorąca konfiturą napełniamy słoiki, zakręcamy i odstawiamy do góry dnem aż do wystygnięcia.  





Kwaśnie, no właśnie

wtorek, 23 lipca 2013

Tort morelowy



Masakra!!! To, że ludzie plotkują, to zupełnie mnie nie dziwi. Nie dziwi mnie również to, że mogą mówić o mnie. Ale zwyczajnie i po ludzku mnie trafia gdy "rewelacje" docierają do mnie i nie ma w nich cienia prawdy! Okazuje się, że moja decyzja o odejściu z pracy wzbudza tyle domysłów i niczym nie potwierdzonych przypuszczeń, że zaczynają się we mnie budzić złe instynkty... A nie można tak zwyczajnie zapytać? Zaczerpnąć informacji u samego źródła? Znaczy u mnie? Można! Tylko trzeba było zawsze być wobec mnie w porządku, a nie... cuda - niewidy jakieś... okrężną drogą dowiaduję się o moich decyzjach - oczywiście takich, których nie podjęłam i podjąć nie zamierzam... ale inni wiedzą lepiej! no przecież... nie chce mi się już nawet na ten temat mówić... pisać... żałosne to i tyle... Na poprawę humoru tort w gronie najbliższych :-) tak z okazji imienin :-) Biszkopt rzucany -  przepis znalazłam jakiś czas temu na "moje pasje" i przyznam, że technika mnie zaskoczyła, ale efekt chyba jeszcze bardziej :-) Chyba już nigdy po inny nie sięgnę :-) Masę wykombinowałam sama - postawiłam na gotowanie i podgrzewanie, bo masy owocowe na zimno zwykle mi się dzielą, zwyczajnie nie wychodzą :-( A beza - tą wykopałam wśród przepisów babci pod hasłem "krem do ptysiów" - tyle, że to beza włoska ;-) I poszło w całości - w dwóch rozdaniach :-)





SKŁADNIKI

Na biszkopt:

5 jajek

3/4 szklanki cukru

3/4 szklanki mąki pszennej

1/4 szklanki mąki ziemniaczanej

szczypta soli


Na masę:

400 g moreli

2 budynie waniliowe lub śmietankowe (bez cukru)

600 ml mleka

1 jajko

1 szklanka cukru pudru

250 g masła

7 łyżeczek żelatyny

1/3 szklanki gorącej wody


Na bezę włoską:

3 białka

1 szklanka cukru (czubata)

1 cukier waniliowy

1/3 szklanki wody


Na poncz:

1 1/2 szklanki przegotowanej zimnej wody

4 łyżki spirytusu

kilka kropel aromatu cytrynowego lub pomarańczowego


Dodatkowo:

3 - 4 łyżki dżemu z wiśni (lub innego ciemnego)

dowolne elementy do dekoracji




Białka oddzielamy od żółtek i ubijamy z solą na sztywną pianę (na najwyższych obrotach miksera), następnie stopniowo dodajemy cukier. Zmniejszamy obroty i dodajemy po jednym żółtku. Obie mąki mieszamy, przesiewamy i stopniowo dodajemy do masy jajecznej  - miksujemy dalej cały czas na małych obrotach. Przelewamy ciasto do tortownicy (ok. 22 cm; jeśli macie tradycyjna metalową wyłóżcie ją papierem) i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 30 - 40 minut (w moim biszkopt jest upieczony po 30 minutach), a następnie wyjmujemy i całą tortownicę upuszczamy z wysokości ok. 60 cm. Piekarnik wyłączamy, wstawiamy ponownie ciasto i uchylamy drzwiczki; zostawiamy do wystygnięcia. 




Morele myjemy, usuwamy pestki i miksujemy, a następnie dodajemy jajko, mleko, budynie i całość łączymy. Stawiamy na ogniu i gotujemy gęstą masę budyniową; studzimy. Żelatynę rozpuszczamy w wodzie. Masło miksujemy z cukrem, a następnie stawiamy miskę na garnku z gorącą wodę i w ten sposób miksujemy dalej dodając stopniowo budyniową masę brzoskwiniową. Dzięki temu unikniecie podzielenia się masy na setki farfocli - będzie po prostu jednolita. Miskę zestawiamy, kilka łyżek masy przekładamy do kubka z żelatyną i dokładnie mieszamy - dzięki temu w kremie nie będą potem fruwały twarde kawałki - a następnie dodajemy do całości i dokładnie mieszamy. Masa po zdjęciu z garnka nie powinna być gorąca, ale letnia, teraz czekamy aż wystygnie i wstawiamy do lodówki na ok. 30 minut. 




Białka miksujemy na sztywną pianę. Z cukru, cukru waniliowego i wody gotujemy gęsty syrop - cukier powinien się całkowicie rozpuścić. Zestawiamy z ognia, czekamy chwilę żeby przestały się pojawiać bąbelki i wlewamy cienkim strumieniem do białek (nie przerywając ich miksowania oczywiście). Gdy już dodamy cały syrop ubijamy pianę jeszcze przez 15 minut - w tym czasie powinny wystygnąć (chociaż zdarza się, że pozostaną lekko letnie wtedy przed przystąpieniem do dekorowania pozostawcie je jeszcze przez chwilę w misce). Uwaga: bezę przygotowujemy bezpośrednio przed dekorowaniem.

Składniki ponczu łączymy razem.




Biszkopt kroimy na trzy krążki. Tortownicę, w której piekło się ciasto wykładamy folią aluminiową - to bardzo ważne, bo jeśli masa będzie miała kontakt z blachą nabierze jej zapachu i będzie miała metaliczny posmak (pamiętajcie, że tłuszcz wiąże zapachy). Wkładamy pierwszy krążek, sączymy go 1/3 ponczu, smarujemy dżemem i wykładamy 1/3 masy. Wkładamy drugi krążek i czynności powtarzamy (tylko już bez dżemu), a potem trzeci i znów to samo. Wstawiamy do lodówki na kilka godzin. Po tym czasie zdejmujemy obręcz tortownicy i dekorujemy tort beza przy pomocy szprycy lub rękawa cukierniczego. Całość jeszcze przez chwilę schładzamy.




Ufff... schodzi z tym trochę, ale efekt jest nieziemski - smaki fantastycznie się przenikają i wzajemnie uzupełniają... pycha...

niedziela, 21 lipca 2013

Sałatka ziemniaczana z ogórkami małosolnymi



Jak niedziela, to niedziela - niech będzie  odświętnie, dam jeszcze jeden wpis ;-) 
Od kiedy mój mąż wyjechał na kolejne ze swych szkoleń postanowiłam oszczędzać czas i w ramach pełnego wykorzystywania lata spędzać w kuchni tyle czasu ile potrzeba, bez zbędnego krzątania się tam :-) i tak sobie skojarzyłam, że kiedyś już tak miałam, dawno temu, ale wtedy mój mąż (a wtedy jeszcze nie-mąż) wyjechał zaledwie na tydzień... ale wtedy właśnie powstał pomysł sałatki, którą Wam obecnie prezentuję :-) Czyli dla mnie nic nowego - sprawdzona, wielokrotnie przetestowana ;-) I powiem szczerze, że sprawdza się w wielu sytuacjach, nawet podczas grilla czy ogniska :-) 
A jutro wracam do opisywania wiśni - domowa przetwórnia właśnie skończyła odsyłanie pełniutkich słoików do piwnicy, więc czas to opisać :-)
A dziś niedziela...


SKŁADNIKI

2 ziemniaki

3 ogórki małosolne (a w ostateczności kiszone)

1/2 cebuli

1/2 zielonej papryki

2 łyżki posiekanego koperku

2 łyżki oliwy z oliwek

sól, pieprz




Ziemniaki myjemy, obieramy i gotujemy w lekko osolonej wodzie, a następnie studzimy i kroimy w ćwierćplasterki. Ogórki (ze skórką rzecz jasna) kroimy w plasterki, cebulę w ćwierćplasterki, a paprykę w cienkie paski. Oliwę mieszamy z koperkiem, solą i pieprzem - o ile z solą trzeba uważać żeby nie przedobrzyć, o tyle pieprzu się nie obawiajcie, bo ta sałatka jakoś go lubi ;-) Wszystkie składniki wkładamy do miski, mieszamy, a następnie schładzamy w lodówce; gotowe :-)






Jajka w koszulkach i fasolka szparagowa z wody



Dziś to w sumie nie przepis, a raczej pomysł na lekkie danie obiadowe bądź kolacyjne - to zależy od Waszych apetytów i możliwości ;-) Tak normalnie i tradycyjnie to ta fasolka powinna być polana bułką na maśle, a jajko powinno być sadzone. Jednak wakacje to czas sprzyjający daniom lekkim, których ani żołądek, ani wątroba nie powinny wspominać z goryczą przez kolejne godziny, a jedynie z tęsknotą za dokładką... ;-) Ilości podaję orientacyjnie - żebyście mogli zachować proporcje podczas przygotowania :-) I powiem Wam, że o ile za jajkiem sadzonym i na miękko nie przepadam, tak w tej wersji jestem po prostu zakochana... 


SKŁADNIKI

Fasolka:

300 g fasolki szparagowej

1 czubata łyżeczka soli

1 czubata łyżeczka cukru

woda

ewentualnie kawałeczki masła


Jajka:

2 jajka

ok. 1 l wody

1 łyżka octu

ewentualnie sól i pieprz




Fasolkę myjemy, odcinamy końcówki i ewentualnie usuwamy włókna jeśli są bardzo twarde; wkładamy do garnka, dodajemy sól i cukier. Wodę gotujemy w osobnym garnku lub - jeszcze lepiej - w czajniku i wrzącą zalewamy fasolkę (woda musi ją przykryć, żeby nie wystawała nad powierzchnię). Gotujemy na średnim ogniu do czasu aż będzie miękka, a następnie odsączamy z wody. Fasolkę już na talerzu - ale oczywiście gorącą - możecie obłożyć kawałkami masła, które  fantastycznie się stopi spływając po strączkach.
Nie bójcie się tego cukru, on nie spowoduje, że fasolka będzie słodka, a jedynie wydobędzie z niej smak; zwyczajnie w świecie sprawi, że będzie lepsza :-)

Jajka wbijamy do osobnych miseczek lub filiżanek - musicie uważać żeby podczas wybijanie nie rozbić żółtka, obowiązkowo musi pozostać całe. Wodę gotujemy i dolewamy ocet, zmniejszamy płomień do minimum i delikatnie wlewamy kolejno jajka i gotujemy 3 - 4 minuty. Wyjmujemy delikatnie łyżką cedzakową. Teraz możecie posypać je solą i pieprzem.
Ocet powoduje, że białko natychmiast się ścina i jajko wlane do wody nie rozpływa się w cały świat, ale nabiera zwięzłej formy. Jajko przygotowane w ten sposób jest niezwykle delikatne i nie ma ryzyka, że białko  wokół żółtka się nie dogotowało ;- ) 






czwartek, 18 lipca 2013

Ciasto drożdżowe z wiśniami i orzechową kruszonką



Tata niechcący zerknął do bagażnika mojego samochodu, a tam... 10 kg cukru, 5 kg mąki, 3-litrowa butla oleju, 4 butelki octu i jeszcze kilka innych rzeczy...
- Szykujesz się na wojnę?
- Nie, no... po prostu nie lubię jak mi czegoś brakuje...
- To chyba ci nie braknie - spojrzał na mnie bez zrozumienia i poszedł. 
I tak sobie myślę, o co mu właściwie chodzi? Sam przecież lubi robić duże zakupy, sam robi zapasy na wszelki wypadek, a mnie - własnemu dziecku, z krwi i kości się dziwi... i kto by tu nadążył...  
Tymczasem przejrzałam jedną z książek kucharskich znalezionych u taty (a jest ich tam jak w bibliotece), nie wiem czy to zdobycz mamy czy babci, w każdym razie ma tytuł "Owoce na każdą okazję" (A. i P. Fedak) i zawiera co najmniej ciekawe propozycje. No i znalazłam tam przepis na ciasto drożdżowe z wiśniami - przepis trochę odstrasza, bo wyrabiając to ciasto trzeba czekać i czekać... ale efekt jest rewelacyjny :-) warto! zdecydowani :-)




SKŁADNIKI

Na ciasto:

500 g mąki pszennej

1 szklanka mleka

1 szklanka cukru

50 g drożdży

3 żółtka

125 g masła roślinnego

1/2 łyżeczki soli

skórka otarta z 1 cytryny


Na kruszonkę:

1/2 szklanki mąki pszennej

2 łyżki cukru pudru

60 g masła

2 łyżki drobno posiekanych orzechów (lub migdałów)


Dodatkowo:

ok. 1 1/2 kg wiśni (ja dałam 1 1/4 kg)

białko

cukier puder do posypania

masło i bułka tarta do formy




Mąkę wsypujemy do dużej miski i na środku robimy dołek, do którego wkruszamy drożdże,dodajemy 1 łyżeczkę cukru i 3 - 4 łyżki mleka - lekko mieszamy to co w dołku i odstawiamy pod przykryciem na 10 minut. Następnie dolewamy resztę mleka i mieszamy je z drożdżową papką i niewielką ilością mąki, odstawiamy na kolejne 10 - 15 minut. Żółtak ucieramy z cukrem, solą i skórką cytrynową, masło rozpuszczamy (uważajcie żeby się nie przypaliło). Do mąki z wyrośniętym zaczynem dodajemy utarte jajka i wyrabiamy aż wgnieciemy całą mąkę. Teraz dodajemy masło i zagniatamy jeszcze przez 10 minut. Odstawiamy do wyrośnięcia na ok. 90 minut. 
Składniki kruszonki zagniatamy razem, formujemy kulkę i odkładamy do lodówki. Wiśnie drylujemy i wkładamy na sitko, żeby odsączyć nadmiar soku.
Blaszkę smarujemy masłem i obsypujemy bułką tartą lub po prostu wykładamy papierem dopieczenia - wtedy już nie musicie go natłuszczać (ja tak robię ;-) ). Przekładamy do niej wyrośnięte ciasto, smarujemy całą jego powierzchnię białkiem (dzięki temu sok, który wytworzy się podczas pieczenia nie będzie wsiąkał w ciasto - nie zrobi się dzięki temu sine), wykładamy wiśnie, a na wierzch rzucamy kawałki kruszonki - małe, duże, jakie tylko Wam się urwą ;-) 
Piekarnik nagrzewany do 115 - 120 stopni (w książce jest napisane, że piekarnik ma być lekko podgrzany więc myślę, że ta temperatura jest w sam raz) i wstawiamy ciast na 15 minut. UWAGA: pieczemy przy uchylonych drzwiczkach!!! W tym czasie ciasto powinno ładnie podrosnąć. Następnie zamykamy piekarnik, temperaturę podnosimy do 180 stopni i pieczemy jeszcze 30 - 35 minut. Gorące ciasto, takie prosto z piekarnika, posypujemy obficie cukrem pudrem. Czekamy aż przestygnie... jemy... pyszne...



W wiśniowym sadzie 2013 Kwaśnie, no właśnie

wtorek, 16 lipca 2013

Kompot z wiśni z cynamonem



Cały dzień przerabiam wiśnie... na wszelkie sposoby... a w międzyczasie bawię się z moją pociechą, która jest na tyle wyrozumiała, że potrafi się zająć sobą gdy potrzeba :-)  W prawdzie szybko jej się te aktywności zmieniają, ale jednak... Więc tak jedną nogą w kuchni, drugą w pokoju, a telefonów odebrałam dziś ze trzydzieści... w sprawach różnych, mniej i bardziej ważnych... jakieś dziesięć z nich to telefony od mojego męża, a co najlepsze, że wszystkie w tej samej sprawie... obłęd po prostu ;-) Ale najważniejsze, że wiśnie opanowane :-) 


SKŁADNIKI

400 g wiśni

4 łyżki cukru

800 ml wody

kawałek kory cynamonu

4 goździki


Wiśnie myjemy,wkładamy do garnka, zalewamy wodą i dodajemy pozostałe składniki. Zagotowujemy, a następnie zmniejszamy ogień i gotujemy ok. 20 minut. I gotowe :-) teraz schładzamy i podajemy. Pyszny i orzeźwiający...



poniedziałek, 15 lipca 2013

Babka z wiśniami i białą czekoladą




No i wiśnie mojego taty leżą sobie teraz w skrzyneczkach w chłodnej piwnicy, a część u mnie w kuchni :-) Zbieram się do drylowania ich i przetwarzania,ale mam już dziś lekką niechęć - nazrywałam się ich, że jeszcze mi się w oczach mienią... ale jak dziś tego nie zrobię, to jutro nic z tego nie wyjdzie, więc chociaż wypestkować muszę dziś... noc zimna to do rana wytrwają na balkonie, a rano do roboty :-) Ale babka już jest :-) znów sobie trochę pokombinowałam i wyszło... no właśnie tak :-) 


SKŁADNIKI

Na ciasto:

1,5 szklanki mąki pszennej

1,5 szklanki płatków owsianych

1 szklanka cukru trzcinowego

0,5 szklanki mleka

0,75 szklanki oleju

1 szklanka śmietany

2 jajka

2 łyżeczki cynamonu

2 czubate łyżki kakao

2 łyżeczki proszku do pieczenia

1 łyżeczka sody

1 cukier waniliowy


Dodatkowo:

1,5 szklanki wydrylowanych wiśni

2 łyżki cukru (najlepiej również trzcinowego)

1 łyżka mąki ziemniaczanej

150 g białej czekolady


Na lukier:

3 łyżki soku wiśniowego

3 czubate łyżki cukru pudru




Suche składniki ciasta mieszamy razem, a mokre razem - tak jak przy muffinkach. Wiśnie zasypujemy 2 łyżami cukru i odstawiamy żeby puściły sok,  czekoladę kroimy w kostkę (ja każdą tafelkę kroję a cztery części). Następnie sok z wiśni zlewamy go do kubka - będzie potrzebny potem, a do owoców dodajemy mąkę i delikatnie mieszamy żeby owoce oblepiły się nią - nie będą się przemieszczać w cieście. 
Mokre składniki wlewamy do suchych i mieszamy łyżką na jednolitą masę, a następnie dodajemy wiśnie i czekoladę i mieszamy. Foremkę na babkę smarujemy margaryną i obsypujemy bułką tartą; wlewamy ciasto i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 70 - 75 minut (musicie na koniec sprawdzić patyczkiem czy to już ;-) )




Z soku zlanego z wiśni odmierzamy 3 łyżki, dodajemy cukier puder i dokładnie mieszamy. Powstałym lukrem polewamy upieczoną i przestudzoną babkę.
Pyszna...





W wiśniowym sadzie 2013 Kwaśnie, no właśnie