wtorek, 29 kwietnia 2014

Schab pieczony w majeranku



No i za chwilę weekend majowy... kojarzy mi się z grillem (mam wrażenie, że nie tylko mnie), z resztą jeśli tylko będzie pogoda, to plany też już mam... ale ponieważ nie samym grillem podczas majówki człowiek żyje, to proponuję Wam bardzo prosty przepis na pieczony schab. Przygotowany w ten sposób jest kruchy, soczysty i niezwykle delikatny... spróbujcie, z pewnością przypadnie Wam do gustu :-)  


SKŁADNIKI

ok. 1,5 kg schabu bez kości

2 łyżki soli

1 torebka suszonego majeranku




Mięso myjemy, osuszamy ręcznikiem papierowym, nacieramy z każdej strony solą, a następnie bardzo dokładnie majerankiem. Wkładamy do miski (lub innego naczynia), przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do lodówki na 24 godziny. Po tym czasie przekładamy mięso do rękawa do pieczenia, szczelnie zawiązujemy i całość umieszczamy na blasze (takiej, która jest w każdym piekarniku). Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i pieczemy przez 2 godziny. Następnie wyjmujemy całość i pozostawiamy mięso w rękawie aż wystygnie. 

niedziela, 27 kwietnia 2014

Ciasto z makiem i z jabłkami



Jestem po dwóch dniach szkolenia, które składa się na pewien cykl... i nie żebym uważała się za super mądrą, ale wiem wystarczająco dużo, żeby wypowiedzieć się na temat poziomu owych dni... choć właściwie to brak słów... i to zdecydowanie nie z zachwytu... masakra jakaś... Na sali ok. 50 osób - nauczyciele, psycholodzy, pedagodzy... wszyscy mianowani lub dyplomowani, sami praktycy, a wykład szkoleniowy na poziomi studentów I roku i to jeszcze nie tych zaangażowanych w temat, ale takich, którym przedmiot przydzielono przypadkiem... krótko mówiąc podstawy podstaw... a dziś pani popierała to o czym mówiła podstawą prawną... nieaktualną od roku... gdy zwrócono jej na ten "drobny szczegół" uwagę stwierdziła, że to nie ma większego znaczenia... I czy ja nie słusznie stwierdzam, że to masakra jakaś? Mam nadzieję, że kolejne części całego kursu będą ciekawsze i jakoś wzbogacą moją dotychczasową wiedzę, bo póki co, to te dwa dni były zdecydowaną stratą czasu... :-(
A w domu też różnie :-( głównie nerwowo :-( Zdrutowana ręka mojego męża zdecydowanie dominuje nad wszystkim. Łącznie z ogólnym nastrojem... Potrzebuję pocieszenia jakiegoś chyba po takim dniu... więc jutro zabieram się za ciasto, które wymyśliłam sobie na święta - robi się je szybko, a ponieważ jest fantastyczne w smaku, je się je jeszcze szybciej :-)


SKŁADNIKI

Ciasto kruche:

3 szklanki mąki pszennej (ja używam tortowej)

3/4 szklanki mąki ziemniaczanej

1 szklanka cukru pudru

1 kostka margaryny

2 jajka

2 żółtka

2 łyżeczki proszku do pieczenia

1 cukier waniliowy


Warstwa makowa:

1 puszka masy makowej

kilka kropli aromatu migdałowego


Warstwa jabłkowa:

1,5 kg jabłek

cynamon i cukier do smaku


Piana:

4 białka

2/3 szklanki cukru




Suche składniki ciasta dokładnie mieszamy ze sobą, a następnie dodajemy margarynę startą na tarce o dużych oczkach i wszystko dokładnie rozcieramy - aż powstanie "mokry piasek" (czyli cała margaryna zostanie dokładnie wtarta w suche składniki). Dodajemy jajka i żółtka i szybko wyrabiamy - czym dłużej będziemy to robić, tym twardsze będzie ciasto po upieczeniu, dlatego jeśli zależy Wam na kruchym cieście, musicie ograniczyć jego kontakt z ciepłem dłoni i  wyrabiać je naprawdę szybko). Wyrobione ciasto wkładamy do lodówki by trochę zesztywniało (będzie się łatwiej wałkowało).

Masę makową mieszamy z aromatem migdałowym.
Jabłka obieramy, usuwamy gniazda nasienne, wkładamy do garnka i wlewamy na dno 3 - 4 łyżki wody (żeby się nie przypaliły). Rozsmażamy owoce, a następnie zdejmujemy z palnika i doprawiamy do smaku cukrem i cynamonem (według Waszego uznani, ale pamiętajcie, by nie przesadzić z cynamonem, bo ciasto będzie gorzkie).
Białka ubijamy na sztywną pianę, a następnie wsypujemy cukier i miksujemy jeszcze przez chwilę (ok. 2 minuty).

Formę na ciasto wykładamy papierem do pieczenia i rozwałkowujemy ciasto kruche (jest dość grube), następnie kładziemy masę makową, a na nie jabłka. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na godzinę (termoobieg + dolna grzałka). Po tym czasie wyjmujemy, rozsmarowujemy równomiernie pianę i ponownie wstawiamy do piekarnika - pieczemy jeszcze 10 - 15 minut. I gotowe :-)

P.S.
Pianę najlepiej ubijcie w chwili gdy ciasto będzie się już piekło, jeśli przygotujecie ją zbyt wcześnie może podejść wodą :-( 


czwartek, 24 kwietnia 2014

Sernik bez tłuszczu



Po kolejnym dniu z mojego życia stwierdzam, że wszelkie moje działania przestają mieć jakikolwiek sens... Im bardziej się staram, tym mniej mi wychodzi... Powoli zaczynam się czuć zmęczona tym ciągłym zabieganiem o to co oczywiste... może ja się po prostu, tak zwyczajnie do pewnych rzeczy nie nadaję? Dobrze, że chociaż gotować potrafię... a może za chwilę się okaże, że tego też już nie :-( to taka mała autorefleksja, jakich ostatnio pełno w mojej głowie... aaa i jeszcze taka mądrość na koniec dnia: Żaden sukces nie będzie cieszył tak jak powinien, jeśli nie będzie wzmocniony wsparciem, na które się czeka!!! Więc albo nauczę się funkcjonować żywiąc mniejszy entuzjazm, albo nauczę się żyć w opcji "oczekujące"... 
Ale sernik wyszedł jak należy... chociaż też bez wsparcia... za to dzięki mojej duszy eksperymentatora ;-)


SKŁADNIKI

1 kg sera białego (najlepiej gotowego z wiaderka)

1 szklanka cukru

4 jajka

3 łyżki mąki ziemniaczanej

aromat cytrynowy lub pomarańczowy i waniliowy (po kilka kropli)

10 - 12 herbatników (typu "szkolne")


Ser, jajka, cukier, mąkę i aromaty wkładamy do miski miksera i miksujemy przez chwilę do uzyskania jednolitej masy. Foremkę (26 x 21 cm) wykładamy papierem do pieczenia, na dnie układamy herbatniki, a na nich masę serową. Wygładzamy wierzch i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na godzinę (na koniec sprawdźcie patyczkiem czy sernik na pewno jest upieczony). 
Jeśli chcecie żeby sernik pozostał na wierzchu jasny to musicie foremkę przykryć od góry folią aluminiową. Niestety jest jedno ALE: Sernik bardzo wyrasta podczas pieczenia (oczywiście potem jak większość serników opada), dlatego jeśli brzegi foremki nie są naprawdę wysokie (np. 10 - 12 cm) folia może się przykleić do sera :-( 




P.S.
Mam nadzieję, ze będzie Wam smakował :-) ja póki co lecę pozbierać najpotrzebniejsze rzeczy - jutro znów jadę na dwudniowe szkolenie... 



środa, 23 kwietnia 2014

Babka migdałowa




Koszmarny był ten dzisiejszy dzień... miałam wrażenie, że się nie skończy... do 19-tej byłam w pracy, od rana... potem jedyne 40 minut drogi i stałam pod szpitalem z nadzieją, że szybko znajdę odziała urazowy, a na nim mojego męża... i znalazłam, po kolejnych 10 minutach... i wtedy usłyszałam rozbrajające: "Nie musiałaś przyjeżdżać." Trudno uwierzyć, człowiek pędzi jak na złamanie karku przez 2 powiaty i 4 gminy (to ta krótsza droga) tylko po to, by usłyszeć "nie musiałaś przyjeżdżać"... i szczerze mówiąc to więcej było w tym wyrzutu i ironii niż troski o to, że późna pora, że burza, że żona pada po całym dniu... no przecież nie można zgonić wszystkiego na środki przeciwbólowe... pojechałam po dziecko i dotarłyśmy do domu przed 22-gą... Właśnie patrzę na stertę materiałów do przeanalizowania :-( na szczęście spod nich wystaje książka o zupełni odmiennej tematyce :-) a jeszcze większym szczęściem był ostatni kawałek babki, który jeszcze przed chwilą leżał na talerzyku w kuchni ;-) Pyszna, puszysta, pachnąca migdałami i kakao... wymyśliłam ją sobie na zasadzie "zmiksowania" kilku przepisów na inne babki - w każdym coś mnie zainspirowało i tak powstała ta właśnie :-)


SKŁADNIKI

1,5 szklanki mąki pszennej

1 szklanka mielonych migdałów

5 jajek

1 szklanka cukru

3 łyżki kakao

1 szklanka oleju

2 łyżeczki proszku do pieczenia


dodatkowo: 

100 ml śmietany 30%

50 g gorzkiej czekolady

migdały do posypania (płatki lub siekane)




Mąkę, migdały, kakao i proszek mieszamy razem. Białka oddzielamy od żółtek i ubijamy na sztywną pianę na najwyższych obrotach miksera, pod koniec dosypujemy cukier. Następnie zmniejszamy obroty i dodajemy żółtka, a gdy masa nabierze jednolitego koloru dosypujemy stopniowo mieszankę suchych składników. Następnie stopniowo dolewamy olej nie przerywając miksowania. Przekładamy ciasto do do foremki i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na godzinę (przed wyjęciem sprawdźcie patyczkiem czy ciasto na pewno jest upieczone). Studzimy.
Śmietanę podgrzewamy na małym ogniu, dodajemy połamaną czekoladę i gotujemy do chwili aż się rozpuści, a całość zgęstnieje. Migdały wsypujemy na silnie rozgrzaną, suchą patelnię i przez chwilę mieszamy, aż ich brzegi zaczną się delikatnie złocić.
Przestudzone ciasto smarujemy polewą i posypujemy migdałami. 
Mmmm... pycha... 



poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Szynka pieczona z pieprzem




No i święta minęły... jak zwykle z przesadnym menu, z pękającym w szwach terminarzem spotkań rodzinnych... ale znaleźliśmy chwilę na odpoczynek, spacer, refleksje... w sumie to fajne były te święta :-) gdyby nie drobny szczegół - złamana w piątek ręka mojego męża i świadomość, że w środę będą mu drutować dłoń... ale podobno inaczej się tego zrobić nie da :-( 
A teraz, skoro reszta domowników śpi, zabieram się za tzw. robotę papierkową... święta świętami, ale praca pracą... i tak zrobię to co najważniejsze, punkty dodatkowe i zanotowane drobnym drukiem przerzucę na jutro ;-) 
Co do szynki z poniższego przepisu, to wymyśliłam sobie ją tak po prostu i powiem Wam, że wyszła fantastyczna! W trakcie świąt zniknęła w całości - to najlepsza rekomendacja :-)


SKŁADNIKI

1 szynka (ok. 1,5 kg)

1/4 szklanki soli

1 łyża soli peklowej

1/3 szklanki cukru

1 łyżeczka pieprzu czarnego w ziarnach

1 łyżeczka pieprzu kolorowego w ziarnach

1 łyżeczka ziela angielskiego

4 liście laurowe

4 ząbki czosnku




Cukier i obie sole mieszamy razem. Szynkę myjemy, osuszamy ręcznikiem papierowym, a następnie nacieramy przygotowaną mieszanką. Wkładamy do miski, przykrywamy i wstawiamy do lodówki na 48 godzin. W tym czasie 2 - 3 razy przekręcamy szynkę (wokół niej będzie się wytwarzał płyn, chodzi o to, by równomiernie "obmywał" mięso). Po dwóch dobach opłukujemy mięso, osuszamy ręcznikiem papierowym, wkładamy w siatkę masarską lub obwiązujemy nitką. Oba pieprze i ziele wkładamy do moździerza i roztłukujemy - nie na pyłek, niech pozostaną grubsze kawałki - następnie obkładamy tym wierzch szynki i lekko dociskamy. Szynkę wkładamy do rękawa do pieczenia, dodajemy do środka listki i czosnek (ząbki pozostawiamy w łupinkach i zgniatamy je przyciskając bokiem noża), zawiązujemy końce rękawa. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 1,5 godziny. Po upieczeniu zostawiamy w rękawie, aż szynka wystygnie. 

czwartek, 17 kwietnia 2014

Mazurek chałwowy



Słyszałam ostatnio stwierdzenie: "Zimno. Tarnina kwitnie." I tak sobie myślę: zimno, bo kwitnie czy kwitnie, bo zimno? Stwierdzenia tego typu zawsze dają mi do myślenie :-) na szczęście zaczyna się robić ciepło i mam nadzieję, że święta będą prawdziwie wiosenne :-) Wiecie może gdzie w przyrodzie szukać podpowiedzi?


SKŁADNIKI

Spód:

250 g ziemniaków

1,5 szklanki mąki pszennej

50 g margaryny

1/4 szklanki cukru pudru

2 żółtka

1 łyżeczka proszku do pieczenia

aromat waniliowy


Masa:

300 g chałwy waniliowej

150 g masła

½ szklanki sezamu

1 szklanka mleka w proszku


Polewa:

1 łyżka margaryny

3 łyżki rozpuszczalnego kakao z cukrem

2 łyżki wody




Ziemniaki gotujemy (bez soli), przeciskamy przez praskę i studzimy. Mąkę, cukier i proszek do pieczenia mieszamy razem, a następnie dodajemy ziemniaki i rozcieramy razem. Dodajemy pokrojoną na kawałki margarynę i znów rozcieramy razem. Dodajemy żółtka i szybko zagniatamy ciasto. Następnie rozwałkowujemy, wkładamy na blaszkę i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 30 minut. Wyjmujemy i studzimy.

Masło i chałwę kroimy w mniejsze kawałki, wkładamy do rondelka i rozpuszczamy na małym ogniu, a następnie studzimy. Do zimnej masy dodajemy sezam, mleko w proszku i dokładnie mieszamy (masa jest dość sztywna). Wykładamy na ciasto.


Składniki polewy podgrzewamy razem do chwili aż się połączą. Polewamy wierzch masy.

P.S.
Na tym samym cieście robiłam już wcześniej szarlotkę.

Mazurek pomarańczowy



Moje pierwsze skojarzenie na hasło „mazurek wielkanocny”? Czytanka, którą przerabiałam w I klasie szkoły podstawowej – o Wielkanocy w typowej polskiej rodzinie lat 80-tych. Jakoś tak mi się zapisał tekst opowiadania w pamięci… i myślę sobie, że moja rodzina chyba nie była „typowa”, bo mazurków nikt nie piekł… ale była wyjątkowa, bo zawsze w nadmiarze przygotowywane były wszelkie babki, ciasta, mięsa, galarety, bigosy i inne... Jak tak sobie teraz o tym myślę, to w mojej głowie jawi się jedna wiodąca myśl: kto to wszystko zjadał? Tak czy inaczej dochodzę do wniosku, że mam genetycznie uwarunkowaną skłonność do szykowania jedzenia w nadmiarze... i mazurki też :-) a te w tym roku wymyśliłam sobie sama :-)


SKŁADNIKI

Spód:

1,5 szklanki mąki pszennej

0,5 szklanki mąki ziemniaczanej

0,5 szklanki cukru pudru

125 g margaryny

1 żółtko

1 jajko

1 łyżeczka proszku do pieczenia

1 łyżka cukru z wanilią


Masa:

2 pomarańcze (słodkie i soczyste)

5 łyżek cukru

0,5 szklanki mleka

100 g margaryny

2,5 szklanki mleka w proszku




Obie mąki, cukier i proszek do pieczenia mieszamy razem, a następnie dodajemy pokrojona na kawałki margarynę i rozcieramy razem. Dodajemy jajko i żółtko i szybko zagniatamy ciasto. Następnie rozwałkowujemy, wkładamy na blaszkę i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 30 minut. Wyjmujemy i studzimy.
Pomarańcze myjemy i sparzamy wrzątkiem. Z jednej ocieramy skórkę, a następnie obieramy owoce i wycinamy miąższ bez białych błonek (róbcie to nad salaterką, bo sok, który spływa podczas tej czynności też się przyda). Teraz wszystko łączymy z cukrem i zagotowujemy, a następnie odstawiamy, żeby lekko przestygło.

Mleko zagotowujemy z margaryną i odstawiamy żeby lekko przestygło. Następnie łączymy z pomarańczami (lekko się podzieli, ale nie przejmujcie się tym) i znów odstawiamy. Gdy mleczno – pomarańczowa mieszanka osiągnie temperaturę pokojową, stopniowo dodajemy do niej mleko w proszku i dokładnie mieszamy. Wykładamy na wystudzony spód. Dowolnie dekorujemy. 

środa, 16 kwietnia 2014

Babka drożdżowa dla zabieganych



Przytłacza mnie internet... szukam różnych przepisów na różnych stronach, a tymczasem półki w jednej z moich kuchennych szafek uginają się od papierowych wersji spisanych dawno temu przez moją babcię i trochę później przez mamę. Ona akurat nie przepadała za gotowaniem, ale kolekcjonerem przepisów była pierwszoligowym :-) Brakuje mi jej... zwłaszcza w okolicach świąt odczuwam to wszystko jeszcze bardziej... ale wracając do tematu, to przepisy spisywała bądź drukowała świetne. I właśnie jednym z takich przepisanych nie wiadomo skąd, ale jej ręką, jest dzisiejszy przepis. Nie pamiętam, żeby mama kiedykolwiek piekła tę babkę, a jest rewelacyjna i zdecydowanie dla tych co na długie pieczenie czasu nie mają :-) Cała robota przy niej, od momentu wyjęcia składników do momentu wyjęcia babki z piekarnika, to niecałe dwie godziny :-) i właściwie to robi się sama :-)


SKŁADNIKI

4 szklanki mąki pszennej

100 g drożdży

5 łyżek mleka

4 jajka

250 g masła

1 szklanka cukru

1 łyżka cukru z wanilią (lub 1 cukier wanilinowy)

ewentualnie bakalie




Drożdże kruszymy i rozrabiamy z mlekiem. Mąkę wsypujemy do miski, dodajemy margarynę pokrojoną w drobniejsze kawałki i rozcieramy razem, aż powstaną drobniutkie grudki. Dolewamy drożdże, dodajemy jajka i zagniatamy ciasto - powinno być elastyczne i z łatwością odchodzić od dłoni. Zawijamy je w folię spożywczą i wkładamy do miski z zimną wodą. Zostawiamy aż ciasto wypłynie na powierzchnię (trwa to 30 - 40 minut). Następnie wyjmujemy je z folii, przekładamy do miski, dosypujemy cukry i bakalie, ponownie wyrabiamy - ciasto nabierze teraz luźniejszej konsystencji, ale tak ma być :-) Formę na babkę smarujemy margaryną i posypujemy bułką tartą, wkładamy ciasto i wstawiamy do nagrzanego piekarnika na 40 minut. Pieczemy w temperaturze 160 - 170 stopni. 
I już :-)



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Pasztet z żurawiną



Rany!!! Co za poniedziałek... Narada u szefowej nie pozostawiła złudzeń - taki będzie cały najbliższy miesiąc... i żądne znaki na niebie i ziemi nie wskazują na to, żeby święta czy zbliżająca się majówka coś tu złagodziły... I tak sobie myślę, że strasznie dużo tych odpowiedzialnych zadań ostatnio wokół mnie... z każdej strony... ale jedno trzeba przyznać (tak całkiem po cichu i żeby nikt nie słyszał) ja generalnie lubię jak tak jest... nawet łapię się na tym, że sama sobie szukam okazji do działania... ale csiii... nie mówcie nikomu ;-)

Pasztety robiłam już różne - mniej lub bardziej smakujące domownikom - z różnych mięs i warzyw, ale ten który proponuję Wam dziś smakuje mi chyba najbardziej :-) no, może z wyjątkiem tego, który pamiętam z dzieciństwa, a który też robię na każde święta :-) Na temat podrobów są różne opinie: że zdrowe, że niezdrowe, że jeść, że nie jeść... ja jem i przyznam, że jak sobie je zrobię sama (ewentualnie zrobi je mój tata) to smakują rewelacyjnie :-) W pasztecie też są idealne - trochę długo się gotują, to prawda, ale warto... Poza tym ten pasztet ma tę wyższość nad klasycznym, że jest zrobiony niedużym kosztem finansowym :-) Możecie sobie też śmiało zmieniać "pochodzenie" podrobów: zrobić tylko z indyczych lub tylko z kurcząt - za każdym razem wyjdzie jak potrzeba :-) a podgardle musi być, żeby pasztet nie wyszedł za suchy...
Tak oto kolejny eksperyment zostaje opublikowany ;-) 


SKŁADNIKI

300 g wątróbki kurcząt

300 g żołądków indyczych

300 g serc kurcząt

200 g podgardla wieprzowego

2 marchewki

1 pietruszka

kawałek selera

2 - 3 cebule

5 liści laurowych

5 - 6 ziaren ziela angielskiego

1 łyżeczka suszonego majeranku

łyżeczka pieprzu w ziarnach

2 bułki kajzerki

2 jajka

2/3 gałki muszkatołowej

świeżo mielony pieprz

sól

woda


dodatkowo:

5 łyżek suszonej żurawiny

5 łyżek cukru

1/2 szklanki wody




Serca, żołądki i podgardle płuczemy, wkładamy do garnka i zalewamy wodą - powinno jej być 2 - 3 cm nad powierzchnię mięsa. Gotujemy - gdy zacznie wrzeć zbieramy to wszystko co zebrało się na powierzchni wody, a następnie dodajemy obrane warzywa, listki, ziele, majeranek i ziarna pieprzu. Zmniejszamy płomień i gotujemy aż mięso wyraźnie zmięknie. Dodajemy wątróbkę i dalej gotujemy. Łącznie jakieś trzy godziny - w prawdzie wszystko będzie miękkie już wcześniej, ale chodzi o to żeby się praktycznie rozlatywało. Po tym czasie wkładamy do garnka kajzerki (wciskamy je tak by spokojnie nasiąkały wywarem; jeśli zostało go bardzo dużo możecie dołożyć jeszcze jedną bułkę). Zostawiamy aż całość wystygnie, następnie wyjmujemy listki, a resztę trzykrotnie mielimy. Dodajemy jajka, doprawiamy solą, pieprzem (świeżo mielonym) i startą gałką (raczej nie używajcie takiej, którą można kupić od razu mieloną - jest mniej aromatyczna). Wyrabiamy jednolitą masę, a następnie przekładamy ją do blaszki keksówki (28 - 30 cm) wyłożonej papierem do pieczenia lub folią aluminiową (folię musicie posmarować tłuszczem i posypać bułką tartą, papier tego nie wymaga) i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Pieczemy w tej temperaturze przez 30 minut, a następnie zmniejszamy temperaturę do 180 stopni i pieczemy przez kolejne 45 minut. 

Żurawinę, cukier i wodę umieszczamy w rondelku i zagotowujemy, a następnie zestawiamy z palnika i odstawiamy na ok. 30 minut. W tym czasie żurawina powinna wchłonąć wodę. Następnie całość miksujemy (nie musicie tego robić bardzo dokładnie, mogą pozostać większe kawałki). Ponownie zagotowujemy, zmniejszamy płomień i gotujemy ok. 5 minut ciągle mieszając - masa zgęstnieje. Wykładamy owoce na lekko przestudzony pasztet i delikatnie przyciskamy. Zostawiamy aż całkowicie wystygnie.
Tak przygotowane żurawiny są słodkie, ale idealnie komponują się ze smakiem pasztetu.    




P.S.
Zadzwoniła dziś panienka od internetu - przyznała, ze to jednak była ich wina... gdy jej powiedziałam co ja ustaliłam stwierdziła, że tego to ona nie wiedziała i faktycznie to mogło spowodować utrudnienia... 








niedziela, 13 kwietnia 2014

Tort kawowy z ciasta parzonego



A więc znów mam inernet... i to wcale nie dzięki pomocy działu technicznego - nie wiem czy ten dział kiedykolwiek to rozwiąże, bo póki co moje kontakty z infolinią kończyły się na tym, że to moja wina, że nie mam sygnału, bo u nich wszystko jest w porządku i modernizację już zakończyli. Dzwoniłam tam cztery razy, cztery razy konsultanci mówili mi coś innego zwodząc mnie, żebym tylko dała już spokój. Dziś jakiś młody człowiek po drugiej stronie słuchawki oznajmił mi, że takich spraw nie załatwia się od ręki, bo oni muszą osobiści sprawdzić wszystkie nadajniki... Wić tak się zastanawiam: czy ja sprawiam wrażenie jakiejś nienormalnej? Koniec końców brakło mu argumentów... a najlepsze jest to, że ja posiadam dwa modemy, oba z tej samej sieci i oba przestały działać w tym samym czasie, który zbiegł się z robotami technicznymi w naszej okolicy. Aaaa, najlepsze jest to, że zgłoszenie o jakiejkolwiek awarii przyjęła dopiero trzecia osoba, z którą rozmawiałam i ta sama osoba poleciła mi zalogować się na stronę sieci, to podam jej jakieś tam numery... Sprawę rozwiązała pani w salonie - okazało się, że posiadane przeze mnie modemy nie sprawdzają się w nowych technologiach... tylko skąd ja mam o tym wiedzieć? A gdyby tak ktoś z tej całej infolinii zapytał o model mojego modemu? Ale po co... pan, z którym dziś rozmawiałam obruszył się gdy wytknęłam mu brak kompetencji... Ale miałam rację!!! Więc niech szukają odpowiedzi dlaczego jest źle... ja mam już nowy modem...




No to wylałam swoje żale, a teraz o rzeczach przyjemniejszych :-) Macie jakieś słabości? A ulegacie im czy potraficie pokonać? Ja mam - zdecydowanie :-) i  nie do wszystkich zachowuję dystans... ale czy to ważne? Grunt żeby w tym wszystkim nie stracić siebie, znać siebie... Poza tym okazuje się, że niektóre słabości dają niesamowitą siłę - przywracają wiarę, budują nadzieję... nie zamierzam ich pokonywać!!! I mam nadzieję, ze one nie pokonają mnie... 

A czemu dzisiejsze ciasto? Bo też jest efektem słabości... Przepis mam od Uli - mojej koleżanki - tej od rolady z jabłkami. I jest to nic innego jak przepis na karpatkę, ale ja dodałam sobie kawę do kremu, a usunęłam cukier waniliowy (w zwykłej karpatce jest). Uli rosną na cieście góry pod samo niebo, mnie aż takie nie :-( ale i tak ciasto rośnie pięknie, a do nieba czasem sama się unoszę... ;-) 


SKŁADNIKI

Ciasto:

1 szklanka wody

1/2 kostki margaryny

1 szklanka mąki 

4 jajka

1 łyżeczka proszku do pieczenia


Krem:

4 szklanki mleka

1,5 szklanki cukru

4 łyżki mąki ziemniaczanej

4 łyżki mąki pszennej

500 g masła roślinnego

2 żółtka

5 łyżek kawy (świeżo zmielonej)


Polewa:

150 ml śmietany 30 %

100 g gorzkiej czekolady

1 czubata łyżka kawy


dodatkowo: 3 łyżki konfitury wiśniowej (a jeszcze lepiej wiśni z nalewki)


Wodę i margarynę zagotowujemy razem, a następnie wsypujemy mąkę i energicznie bardzo dokładnie mieszamy (aż powstanie bardzo gęsta masa). Studzimy a następnie dodajemy po jednym jajku i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Na początku idzie to trochę trudniej, bo masa się dzieli, ale im bliżej końca, tym łączy się za jajkami łatwiej. Na koniec dodajemy proszek do pieczenia. Gotową masę dzielimy na dwie części. Na dużej blasze (tej kwadratowej, która jest w większości piekarników) kładziemy papier do pieczenia i rysujemy na nim dwa kółka (np. odrysowane od talerzyka deserowego) i wypełniamy ciastem. Zostawcie ok. 1 - 1,5 cm między krawędzią ciasta  a brzegiem narysowanego kółka - ciasto rośnie w czasie pieczenia i ostatecznie i tak upieczony krążek będzie większy niż narysowane koło. Pieczemy 25 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. 




Obie mąki bardzo dokładnie mieszamy z dwoma szklankami mleka - nie mogą pozostać żadne grudki. Pozostałe mleko zagotowujemy z cukrem i do wrzącego dolewamy rozrobioną mąkę - dokładnie mieszamy aż powstanie budyń. Studzimy. Masło roślinne miksujemy z żółtkami, a następnie stopniowo dodajemy wystudzony budyń (wciąż miksując). Na koniec stopniowo dosypujemy kawę - teraz mieszamy już powoli, najlepiej łyżką nie mikserem. 

Śmietanę doprowadzamy do wrzenia, dodajemy do niej czekoladę połamaną w mniejsze kawałki i gotujemy na małym płomieniu aż zgęstnieje. Następnie zestawiamy z palnika, dodajemy kawę i mieszamy. Polewa nie jest idealnie gładka, jej faktura zależy od grubości kawy po zmieleniu.




Na jeden z krążków wykładamy masę, na nią wiśnie i przykładamy drugim krążkiem. Polewamy polewą. Ciasto najlepiej smakuje schłodzone.  

P.S.
A ciasto parzone to takie, przy przygotowaniu którego mąkę zaparzamy wrzącą wodą z tłuszczem :-)