Boże co za dzień!!! Dobrze, że to już piątek... najpierw wszystko było w porządku, w prawdzie diagnoza dziecka, które dziś do mnie trafiło przeciągała się w nieskończone, ale w końcu po to tam jestem... a potem pojechałem do ośrodka... Jeszcze wczoraj miałyśmy (bo jest nas tam dwie - chyba już to kiedyś pisałam) gabinet na pierwszym piętrze, a dziś... w piwnicy... Wiedziałyśmy, że gdzieś ma on być przeniesiony, ale gdzie? To owiane było wielką tajemnicą. Tak naprawdę to nawet to co wiedziałyśmy nie trafiło do nas drogą oficjalną, a jedynie dzięki pokątnym plotkom... Do końca miałyśmy nadzieję, że to nie nastąpi, ale gdy dziś przyszłam (bo koleżanka piątki ma wolne) i usłyszałam... myślałam, że moi koledzy żartują... Wszystkie nasze rzeczy: książki, dokumenty, meble zostały przeniesione do piwnicy - na sam dół... Pokój sam w sobie może nawet nie jest zły - w końcu ma dwa duże (jak na piwnicę) okna i jasne ściany (czego poprzedni nie miał), ale nie ma szans żeby dzieciaki nas tam odwiedzały... Przesiedziałam tam całe popołudnie i nikt, dosłownie nikt tam nie przyszedł. Gdyby nie to, że ja wyszłam na powierzchnię do ludzi, to w ogóle zapomniałabym, że tam są... Piwnica - zimno, gryzonie... na samą myśl robi mi się słabo... dobrze, że w lipcu idę na urlop... umowę póki co mam do końca wakacji... Mąż mi tłumaczy, że ślubu z tym ośrodkiem nie brałam... i ma rację! A co do mojego męża, to miał mieć dziś wolny dzień... niestety od godziny jest w pracy - taka niespodziewana potrzeba, żeby tam był... mus to mus, zacisnął zęby i pojechał mimo że cały dzień oswajał się z myślą, że w końcu nie musi iść na kolejną "nockę"...
A tak w ogóle to pewna bliska mi osoba znalazła się dziś w bardzo przykrej dla niej sytuacji... i choć chciałabym jej jakoś pomóc, to zwyczajnie nie mogę, nie mam potrafię, za bardzo to osobiste... Ale przykre bez wątpienia :-( ...
Żeby trochę odreagować przygotowuję się do jutrzejszej proszonej kolacji... proszonej do nas więc muszę już dziś zająć się kuchnią, a że nocą mam pomysły najlepsze, to do dzieła! A dla Was mam kompot - moja dzisiejsza fantazja do podwieczorku :-)
SKŁADNIKI
ok. 500 g truskawek
1,2 l wody
3 łyżki cukru
3 ziarna kardamonu
Truskawki myjemy, usuwamy szypułki, wkładamy do garnka i zalewamy zimną wodą. Dodajemy cukier i kardamon i gotujemy ok 30 - 40 minut na małym ogniu. I to cała filozofia tego kompotu :-) a smak rewelacyjny... zwłaszcza po schłodzeniu... mmm...
Uwielbiam takie kompociki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie, Kamila.
również pozdrawiam :-)
UsuńPychota :) Narobiłaś mi smaku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
kompocik idealny na takie upały, wystarczy tylko schłodzić:)
OdpowiedzUsuń